Trzeba było aż kwarantanny, żebym wróciła do pisania. Niestety na bezpośrednie obcowanie ze sztuką możliwości jest teraz znacznie mniej. Za to w czasie, gdy odnoszę wrażenie, iż deja vu staje się powoli stałym motywem mojej codzienności, przyszła w końcu pora przemyśleń o rzeczach bezsensownych bądź nieistotnych.
Coraz częściej z różnych stron słychać o zabijaniu czasu. Kilka myśli o tym okrutnym procederze postanowiło zaatakować mnie dziś znienacka.
Pominę pytania o sposób i narzędzie zbrodni, jeżeli rozważania przenieść poza grunt metaforyki. Pozostając w krainie znaczeń niedosłownych zastanawiająca jest względność tego powszechnego wyrażenia. Chcę zabić czas. Ale czy naprawdę?
W świecie zwyczajnej codzienności, w której straszą deadline'y, zdaje się, że czasu ciągle brakuje, a próba jakiegokolwiek targnięcia się na niego zakrawa o zbrodnię przeciw ludzkości. W końcu ledwo wystarcza go by zrobić to, co trzeba, nie wspominając o małych przyjemnościach.
Zważywszy, iż każdy człowiek ma ograniczony czas i w razie potrzeby dokupić go, ani w żaden inny sposób zdobyć nie może, zabijanie go to działanie stricte samobójcze.
Czy osoba, która zabija czas ma prawo narzekać, gdy jej go brakuje?
Najbardziej paradoksalna sytuacja, w którą można wpaść, to wspólne zabijanie czasu. Bardzo ceni się czas spędzany z najbliższymi. Zawsze się narzeka, że jest go za mało, mówi się, iż "życie krótkie...", "nawet się nie obejrzysz..."" etc.; ale gdy siedzi się już prawie miesiąc zamkniętym razem pod jednym dachem, każdy członek takiego zgromadzenia szuka coraz to nowych sposobów by dokonać tej bezkarnej zbrodni. A ich kreatywności obce / nieznane są granice. A ich kreatywność nie uznaje granic.
Cóż, w mojej opinii to jedno z bardziej nietrafionych zestawień słów jakie popełniła frazeologia polszczyzny. Nie, żeby to było jakkolwiek istotne. Tak tylko snuję luźne rozważania... dla zabicia czasu.
Pominę pytania o sposób i narzędzie zbrodni, jeżeli rozważania przenieść poza grunt metaforyki. Pozostając w krainie znaczeń niedosłownych zastanawiająca jest względność tego powszechnego wyrażenia. Chcę zabić czas. Ale czy naprawdę?
W świecie zwyczajnej codzienności, w której straszą deadline'y, zdaje się, że czasu ciągle brakuje, a próba jakiegokolwiek targnięcia się na niego zakrawa o zbrodnię przeciw ludzkości. W końcu ledwo wystarcza go by zrobić to, co trzeba, nie wspominając o małych przyjemnościach.
Zważywszy, iż każdy człowiek ma ograniczony czas i w razie potrzeby dokupić go, ani w żaden inny sposób zdobyć nie może, zabijanie go to działanie stricte samobójcze.
Czy osoba, która zabija czas ma prawo narzekać, gdy jej go brakuje?
Najbardziej paradoksalna sytuacja, w którą można wpaść, to wspólne zabijanie czasu. Bardzo ceni się czas spędzany z najbliższymi. Zawsze się narzeka, że jest go za mało, mówi się, iż "życie krótkie...", "nawet się nie obejrzysz..."" etc.; ale gdy siedzi się już prawie miesiąc zamkniętym razem pod jednym dachem, każdy członek takiego zgromadzenia szuka coraz to nowych sposobów by dokonać tej bezkarnej zbrodni. A ich kreatywności obce / nieznane są granice. A ich kreatywność nie uznaje granic.
Cóż, w mojej opinii to jedno z bardziej nietrafionych zestawień słów jakie popełniła frazeologia polszczyzny. Nie, żeby to było jakkolwiek istotne. Tak tylko snuję luźne rozważania... dla zabicia czasu.