Piękno i mrok zaklęte w porcelanowej twarzy – fascynujące i niepokojące zarazem.
Nieme oblicza marionetek, które przypadkiem stały się świadkami spontanicznych, polsko-japońskich rozważań o uniwersalności kanonów estetycznych oraz specyfice urody. Intrygujące... Choć zdarzało się też, iż budzące grozę.
Wrażenia z wystawy “Mroczne oblicze lalki” w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie.
Interpretacja sztuki japońskiej przez artystów europejskich
bywa ciekawa, niekiedy zaskakująca. Czasami nawet dla samych mieszkańców Kraju
Kwitnącej Wiśni. Przekonał mnie o tym pewien Japończyk, który akurat mnie wybrał
na osobę, z którą nawiąże dyskusję w tej kwestii. Dlaczego spośród wszystkich
odwiedzających wówczas Muzeum Manggha wybrał akurat mnie, nie mam pojęcia, tym
bardziej, że nie określiłabym siebie jako wzbudzającej z miejsca zaufanie. On
jednak najwidoczniej uznał inaczej. „Mroczne oblicze lalki”, którą to
ekspozycję miałam okazję zwiedzić, co prawda na ostatnią chwilę, ale ważne, że
w ogóle, zafascynowało mnie. Jego bardziej zaintrygowało. Dlaczego japońskie
lalki mają białe twarze? I miał na myśli nie tylko kolor, lecz również pewne charakterystyczne, typowo Zachodnie rysy twarzy.
Jeżeli ktoś również poszukiwałby odpowiedzi na to pytanie, warto
zwrócić uwagę na kilka kwestii.
Po pierwsze, artysta nie jest Japończykiem jak i odbiorcy
sztuki nimi nie są. Efekt wizualny mógł więc zostać postawiony przed zgodnością
z realiami.
Można to rozpatrywać również w kontekście pewnych
uniwersalnych dla całego wysokorozwiniętego świata kanonów piękna, obejmującego
chociażby duże oczy. Tego typu cechy uważane są za atrakcyjne wszędzie, nawet w
Kraju Wschodzącego Słońca, gdzie jednak zdarzają się statystyczne rzadziej niż
w Europie. A lalki bez wątpienia były piękne. Nawet, jeśli niektóre oczu nie
miały.
Istotne jest także, iż w kulturze europejskiej istnieje
tradycja lalek o porcelanowych, a więc białych twarzach, co automatycznie
wymusza określony typ fizjonomii, by poprzez łamanie zasady dekorum nie tworzyć
niepotrzebnego dysonansu.
Warto zwrócić również uwagę, że lalki miały malowane
makijaże. To też jest ważne o tyle, że białe tło pozwala na lepsze oddanie i
odbiór kolorów. Zieleń na burgundzie nie będzie tak wyraźna, jak na bieli, a
ponadto biel jest barwą, z którą wszystkie pozostałe dobrze się komponują, co
nie o wszystkich zestawieniach kolorystycznych powiedzieć można.
Zostaje jeszcze japońska popkultura. Większość osób widziała
współczesne produkcje japońskie czy to animacje, czy gry. Wiele można o nich w
różnych aspektach powiedzieć, jednak niemal wszystkie kreowane w nich przez
japońskich artystów, postacie mają zdecydowanie nieazjatyckie twarze, mimo iż
odbiorcami tych dzieł są w miażdżącej części Azjaci.
Nie wiem czy wziąwszy pod uwagę wszystkie te czynniki można
mieć większe zastrzeżenia, co do typu fizjonomii lalek. Ja ich w każdym razie
nie mam. A i mój japoński rozmówca przyznał rację, choć nie wiem czy był
usatysfakcjonowany moim tłumaczeniem czy zrobił to z grzeczności.
W każdym razie, ekspozycja mnie zachwyciła.
Przestrzeń
wystawowa nie była wprawdzie duża, ale wnętrza dobrze rozplanowane. Dwie sale
wystawowe, biała z wielkoformatowymi fotografiami w antyramach, na które się
wiecznie żalę, z małym aneksem mieszczącym trzy marionetki utrzymane również w
tej kolorystyce oraz czarna, przedzielona tejże barwy zasłonami, z lalkami zestawionymi niekiedy w ze sobą w stylizacje na kształt grup rzeźbiarskich.
Zimne, niepokojące piękno twarzy. Dopracowane w każdym
szczególe szaty i makijaże. Stroje wytworne, adekwatne, szyte na zamówienie.
Pozy wystudiowane, subtelnie majestatyczne, statyczne. Kontrast świata
zewnętrznego z wewnętrznym budzący zastanowienie i emocje, szczególnie te mało
znane, na które szkoda czasu, by kontemplować je na co dzień. Silne
oddziaływanie detalem i barwą.
Oczywiście nie zabrakło i znaczących utrudnień w odbiorze, jak
nietrudno się domyślić, ze strony zwiedzających. Naprawdę popieram równy dostęp
do dóbr, ale niektórym wręczyłabym uroczyście wilcze bilety do instytucji
kultury. Pracownicy muzeum informują, że wystawa jest przeznaczona dla osób
powyżej szesnastego roku życia i każdy, kto ją widział wie, że ma to
uzasadnienie. Niestety, istnieją ludzie, dla których gwałt na logice i kulturze
to działanie powszechniejsze niż myślenie.
Tego typu gwałt wygląda mniej więcej tak: Oh, wystawa jest o lalkach! Pójdźmy z dziećmi.
Dostajemy wiadomość, że to ekspozycja dla odbiorców dorosłych, ale to nic. Przecież
nasze dzieci są już duże (na moje oko, około cztery do siedmiu lat), na pewno im
się spodoba!
Zgadnijcie czy się spodobało.
Trafiłam akurat na tak niefortunny moment, że przez czas
mojego oglądania wystawy, przez sale muzealne przeszły cztery rodziny z dziećmi.
Żadna nie była dłużej niż dziesięć minut i wszystkie ich wizyty wyglądały łudząco
podobnie. Nagle rozlegał się wrzask dzieci, które wyglądały na przerażone: „Mamo,
ta lalka nie ma oczu, ble…!”, „Tato, ta lalka jest martwa! Ona wisi za szyję!
Ja nie chcę tu być!”. Do tego zasłanianie oczu, piski, krzyki i cała reszta.
Jeżeli komuś muzeum kojarzy się z atmosferą cichej
kontemplacji, zawiódł by się strasznie. I nie wiem, co jest bardziej
przerażające – mroczne oblicza lalek czy tak słaba znajomość własnych
najbliższych.
Więcej zdjęć z ekspozycji na ig: blady.ksiezyc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz